YoonioR's Quake Page






Stories


Main Page | News | Mirrors | QuakeToys | Console | Servers
Players | Links | Help! | FAQ | Screenshots | Stories | Credits


Jutro też będzie dzień.

Napisał:
Piotr Cionek Markiewicz

Zdjęcia:
Tomasz Biały Bawełkiewicz
Piotr Cionek Markiewicz
Darek Darek Głowacki
Paweł Get Zalewski

Animacja:
Tomasz Biały Bawełkiewicz
Piotr Cionek Markiewicz

Montaż:
Tomasz Biały Bawełkiewicz




I.

Powoli dzień zaczął zmieniać się w wieczorny mrok a w oddali już można było dostrzec wolno człapiąca noc, chciwie wyciągającą swoje łapska po ostatnie promienie słońca, które z trudem próbowało powstrzymać to, co i tak było nieuniknione. Z ogromnym wysiłkiem swojego zmęczonego całodzienną wędrówką cielska, wypuściło ostatni promień, który nim zniknął w nadchodzącym mroku, na moment przemknął po twarzy siedzącego chłopaka, a ten z nieukrywana przyjemnością przyjął tę ostatnią pieszczotę dnia. Z pod wpół przymkniętych powiek patrzył przez przyciemniane okulary na swych towarzyszy, którzy siedząc obok niego podobnie jak i on leniwie sączyli zimne piwo. A było ich sześciu, i każdy z nich skrywał jakąś tajemnicę, otaczającą ich niczym kokon przed zachłannymi spojrzeniami mijających ich ludzi. Na pozór nie wyróżniali się oni niczym spośród kilku setek tysięcy mieszkańców miasta, a jednak było w nich cos, cos co łączyło ich w jedną całość.
-Taaa...- przeciągle mruknął jeden z nich ani na chwile nie spuszczając oczu z przechodzącej w pobliżu dziewczyny, która jakby czując na sobie jego wzrok niepostrzeżenie przyspieszyła kroku. Reszta siedzących podążyła za jego spojrzeniem zmuszając dziewczynę do jeszcze większego wysiłku. Powoli pochłaniał ja mrok....
Ani ona, ani nikt z szybko przechodzących obok ludzi nie domyślał się, ze dla siedzącej przy stolikach szóstki dzień nie mijał wraz z nadchodzącą ciemnością, wręcz przeciwnie noc i mrok jest ich codziennością - dniem w cyberprzestrzeni. Kiedy miasto śpi, a wszystkie troski i zmartwienia zostają daleko, gdzieś tam pomiędzy niebem i piekłem, gdzie wszystko może się zdarzyć pojawiają się oni, postacie w identycznych zbrojach idące ku swemu przeznaczeniu, wolno wchodzące w sterefę cyber-mroku.

Ciemność. Ciemność i chłód. Dwie rzeczy których nigdy nie lubił i nie znosił, lecz tutaj niestety nie do uniknięcia. Tutaj odczuwa się najmniejszy powiew wiatru, każdy kamień pod noga, ból i wszystko to co doświadcza się w realnym świecie, taka jest cyberprzestrzeń. Powoli zaczynał rozróżniać kolory i zarysy otaczających go przedmiotów, znak ze transmisja dobiegała końca. Nie znosił tego procesu, ale wszystko inne co następowało po tym pociągało go tak samo jak innych młodych ludzi na świecie. Rozejrzał się dookoła, był sam, jeszcze. Z obawa małego dziecka stawiającego pierwszy krok podszedł do szafki z wyposażeniem stojącej w rogu pomieszczenia i dotknął jej. Nie mógł się powstrzymać. Ilekroć przekraczał granice miedzy wirtualnym a realnym światem, zawsze zaskakiwała go doskonałość wygenerowanego przez komputer obrazu i realność odczuwanych tu wszystkimi zmysłami wrażeń. Przecież on sam, a właściwie jego ciało było gdzie indziej, siedziało w fotelu w ciepłym pokoju z nasuniętym na głowie hełmie, od którego biegły liczne przewody połączone z komputerem. Tutaj, w tym pomieszczeniu znajdowała się jedynie jego świadomość, a reszta sztucznego ciała to doskonały twór, coś jakby zdalnie sterowany manekin.

- Te marzyciel.... - wypowiedziane słowa, przerwały rozmyślania - co to , modlimy się?

Za jego plecami stała roześmiana reszta jego kolegów, których przybycia nawet nie zauważył.
"Cholera" - pomyślał - "Znowu mnie nakryli.... a niech to!!"
- Tobie już to całkiem zaczyna wchodzić w nawyk. Ile to już razy byliśmy w cyberprzestrzeni? Sto? Sto dwadzieścia? - zapytał chłopak o ciemnych kręconych włosach i okularach w delikatnej metalowej oprawce -A ciągle nie wierzysz, ze jest to możliwe.

Na twarzach przybyłych błąkał się ironiczny uśmiech.

- No coż....przyłapaliście mnie, nic nie poradzę, ze ciągle mnie to zadziwia, niedowiarek jestem i już - śmiechem zaczął gasić swoje zmieszanie.
- O.K chłopy, czas nie zając nie stoi. Bierzem się za sprzęty i w drogę - przerwał rozmowę jedyny z grupy , który nie nosił okularów - porozmawiać to możemy potem - Przy piwie....
- Dobrze gada, dać mu wódki - zarechotał najwyższy z nich a reszta dołączyła się do niego.

Pomieszczenie, w którym się znajdowali miało kształt prostokąta bez okien, bez drzwi tylko na jeden ze ścian znajdowało się cos na kształt wyjścia, dwa pulsujące światłem oddzielone od siebie kontury. Z daleka przypominały one drzwi, lecz dopiero po dokładnym przyjrzeniu się można było zauważyć rozciągniętą miedzy framugami delikatną pulsującą przyciemnionym światłem bialo-czarną pajęczynkę, wydającą ciche monotonne buczenie. Obok nich na najdłuższej ścianie palił się wielkimi czerwonymi literami napis "Punkt przerzutowo-transmisyjny Piast". Całe pomieszczenie było utrzymane w stylu wczesnego średniowiecza z prymitywnymi meblami i ścianami z bloków kamiennych. Jedynie w rogu dokąd skierowała się grupa stały metalowe szafki w których mieścił się sprzęt grupy.
- No to ładujem bety na siebie i w drogę -
- Po kolei nie pchać się, starczy dla wszystkich! -
- Kto ostatni ten trąba!! -
- Nie gadać! Ruszać się szybciej! -
Huk otwieranych szafek wypełnił echem ciche pomieszczenie. W pośpiechu zakładali na siebie oporządzenie, dociągając paski mocujące przedni i tylni pancerz oraz nagolenniki. Odbijające się w wypolerowanym metalu światło padające z zapalonych ściennych pochodni wywoływało niesamowite refleksy, pełzające po ścianach niczym węże dodając grozy całym przygotowaniom. Po kolei wyjmowali z szafek hełmy zaopatrzone w przyciemniane szklane przyłbice, na których od wewnętrznych stron mieściły się wskaźniki Pokazywały one stan procentowego "życia" oraz inne rzeczy potrzebne podczas gry.
- Gotowi ?- pytanie zostało skierowane do wszystkich, lecz pytający nie doczekał się odpowiedzi. Stali w półkolu Fight Area...obserwując się wzajemnie. Bez słów wiedzieli, ze są.
- Teraz bron - po kolei podchodzili do stojaka skąd pobierali karabinki, które niezmiennie kojarzyły się im z powieściami scince-fiction. Oprócz tego każdy z nich dźwigał ręczny miotacz granatów oraz przymocowana do plecaka śrutówkę.
- No to w drogę panowie, do teleportera -
Gęsiego skierowali się w stronę lewej wibrującej pajęczynki nad która widniał seledynowy napis "Fight Area". Jeden za drugim wchodzili i znikali w czeluściach: Get, Cionek, Biały, Marsel, Ossa i Darek.

W tym samym czasie, gdzieś w środkowej Polsce centralny komputer systemu zarejestrował ich wejście do cyberprzestrzeni. Momentalnie wiadomość została poddana obróbce przez programy symulacyjne, korzystające z gigantycznej mocy procesora. Program nadrzędny zaczął przeszukiwać przestrzeń porównując dane, które zarejestrował z wciąż napływającymi współrzędnymi nowych obiektów, ale ciągle nie było odwiedzi. Nowe dane, nowe współrzędne, kilkaset tysięcy obiektów na milisekundę, program przetwarzał je z niewyobrażalna prędkością podswietlną modyfikując ja aż do znudzenia. Sygnał wejścia, analiza, kod i rozpoznanie, sygnał wejścia, analiza, kod i rozpoznanie..... i nagle jest!!! Gdzieś tam, w cyberprzestrzeni pojawiła się grupa spełniająca warunki programu. Uwaga!!! Przejście w tryb wykonawczy!! Czas, miejsce, impuls....CONNECT!!!!

II.

"Hmm...czy ja już gdzieś tego nie widziałem?" - pierwsze wrażenie Białego potęgowało dalej jego mysl o dejavu. Stojąc na niewielkiej polanie przeciętej droga, spoglądał w kierunku niedalekiego miasta, na którego tle jaśniejszą plamą odcinały się mury klasztoru.
- Hej, ja to znam! - krzyknął Darek - przecież ta plansza jest stara jak świat, Biały, znasz ja również!
- Noooo.... i mnie się tak wydawało, ze gdzieś już to widziałem. Czekaj.... zaraz jak ona się nazywała? Jakoś tak....a mam! Monastyr!!
- Eee..., cos pokręciłeś.
- Nie, przecież mowie że...
- Obaj cos kręcicie - wtrącił Marsel z mina świadczącą ze stara cos sobie przypomnieć - ale może macie i racje... . Pamiętacie "matrioszke?"
- Co?!?! - teraz zareagowali już wszyscy.
- Dobrze się czujesz Marsel?! Czy ci odbiło?
- Dajcie dokończyć! - żachnął się - Pamiętacie, kiedyś można było dostać taka zabawkę......taka baba w babie.....no wiecie.... czyli dwa w jednym, kapujecie?!
- Czekaj czekaj - śmiech Darka odbił się echem od drzew - on ma racje, ktoś tu wyciął niezły numer.....hihihiiii....zmieszał plansze, patrzcie!!
Głowy wszystkich obróciły się w kierunku miasta.
- Widzicie, na pierwszym planie mamy budowle z map Shadow, ale ktoś dodał jeszcze do tego Monastry....he he he ...cos mi się zdaje ze będziemy mieli tam niezły ubaw.
- Oby - mruknął Ossa, który do tej pory stal z boku i czubkiem buta starał się powiększyć norę zająca. - bo jak do tej pory to tylko tracimy czas na bzdetne gadki.
- Eeee..., Ossa ty byś chciał od razu mieć przed sobą z tuzin przeciwników i położyć ich trupem - wtrącił Get - te czasy już dawno minęły. Teraz żeby cos upolować to trzeba się nachodzić i nagłówkować. Zawód campera zlikwidowano.....hhihiii.
- Get ja cię kiedyś.... -
- No co?! No co mi zrobisz?! Hihihihih.... jak mnie złapiesz -
- Właśnie Ossa, a poza tym czekaliśmy aż zniknie ta cholerna żółta otoczka.

Biały miał racje, bo chyba żółta otoczka gracza była jedyna rzeczą która nie zmieniła się przez ten cały czas, gdy tak kiedyś popularna gra "Quake" ewoluowała przez kolejne swoje warianty do obecnej postaci. Dzisiejsza gra w niczym już nie przypomina pierwszego "kwaka" granego z klawiatury, dziś jest się w środku i tylko od szybkości podejmowanych przez graczy decyzji a także od ich spostrzegawczości zależy która drużyna wygra. Zredukowano bron do podstawowej "gwoździówki", granatnika i śrutówki. Zlikwidowano możliwość uzupełniania życia w zamian wprowadzając kredyt dwustu procent, który malał w trakcie gry w wyniku trafień przez przeciwników. Zerowy procent powodował usuniecie gracza z planszy i jego powrót do rzeczywistości. Cyber-gra znajdowała się na pierwszym miejscu najpopularniejszych gier nieprzerwanie od pięciu lat.
- Let's go to Rock'and Roll !!! - rzucił Cionek przeładowując swojego GW.0 - zdZ 96, zwanego gwarowo przez graczy "Punktak' i nieoglądając się za siebie ruszył w kierunku miasta.
- Skopmy tyłki frajerom! - krzyknął ktoś, lecz słowa utonęły w hałasie przeładowywanych karabinków. Grupa rozwinęła się w długi szereg z idącym na czele Cionkiem, który idąc wolno w skupieniu obserwował zbliżający się obły kształt pierwszego zabudowania.

Od ponad godziny przemierzali miasto szukając przeciwnika. Bez skutku. Powoli chęć do gry przemieniała się w znudzenie, jeszcze nigdy tak długo nie czekali na kontakt, a przecież mieli do dyspozycji tylko 4 godziny zabawy. Szerokie aleje i niskie domki przedmieścia dawno temu ustąpiły miejsca wąskim uliczkom i ustawionym wzdłuż nich budynkom starego miasta. Szli teraz podzieleni na dwie grupy posuwające się gęsiego, równolegle do siebie po obu stronach uliczki. Zbliżali się do skrzyżowania. Idący na czele lewej grupy Darek nagle zatrzymał się dając ręką znać aby inni zrobili to samo.

- Co jest? - szeptem spytał Get, nerwowo rozglądając się dookoła.
- Przecinamy skrzyżowanie czy skręcamy w prawo, w stronę klasztoru?
- Cholera wie, zaczynam wątpić czy jest tu ktoś oprócz nas, bo gdyby........
Stojący tuz za Getem Marsel ręką wykonał gest nakazujący milczenie.
- Co...?! - pytanie Ossy urwało się gdy czyjaś dłoń niespodziewanie zatkała mu usta. Z oddali dobiegał przytłumiony odgłos uderzającego o kamień metalu. Jednak nie byli sami.......
- Skąd to?! -
- Chyba z klasztoru - niepewnie stwierdził Ossa kręcąc głowa aby lepiej usłyszeć.
- No to mamy to czego chcieliśmy......, ruszamy na żywioł osłaniając się, czy układamy jakiś plan? -
- Plan....!
- Żywioł....!
- No to w końcu zdecydować się! -
- Ja tam mam już dość tej zabawy w ciuciubabkę !!- mówiąc skręcił w prawo Biały, a reszta ruszyła jego śladem odruchowo ustawiając się jak poprzednio. W zupełnej cichy przerywanej od czasu do czasu zgrzytem ocierających się o pancerz skórzanych plecaków przeszli dwieście metrów docierając do pierwszych zabudowań przyklasztornych.. Przed nimi widniała uliczka prowadząca wprost do bramy klasztoru. Pierwszy w nią wszedł Biały, nerwowo obserwując okna budynków po prawej. Reszta grupy podążyła za nim lustrując okna po jednej i drugiej stronie uliczki. W ten sposób przebyli prawie więcej niz. trzy czwarte drogi miedzy brama a wlotem, a nieustanne wrażenie ze są obserwowani nie opuszczało ich, a wręcz przeciwnie, z każdym krokiem narastało. Tknięty przeczuciem Get odwrócił się i spojrzał do tylu. Ulica która szli miała kształt lejka, który zwężał się ku bramie,a ta stanowiła jakby jego dno. "Cos tu nie pasuje"- teraz dopiero zauważył, że druga trojka stoi prawie obok. Chciał się obrócić żeby ich ostrzec, gdy katem oka wyczul niz. zobaczył jakiś ruch na drugim piętrze w budynku na przeciwko.
Ucieczka w panice...- To pułapka!!!! - krzyk zlał się w jedno z pierwszymi pyknięciami wystrzeliwanych przez granatniki pocisków. Pierwszy granat wybuchł za daleko, hukiem wypełniając cicha uliczkę. Rozbiegli się jak stado kuropatw szukających schronienia. Biegnący w kierunku ciemnego otworu drzwi Cionek zobaczył jak gnający po jego lewej stronie Ossa wygina się nagle w luk i wylatuje w powietrze jakby uniesiony niewidzialna ręką i jak na zwolnionym filmie wpada przez okno w budynku naprzeciw. Nagły podmuch i huk rozrywającego się granatu uświadomił mu co się stało. Wpadając w drzwi słyszał za sobą charakterystyczny dźwięk, przypominający chichot, uderzających o bruk gwoździ. Z dala docierał do niego odgłos jakby pracującej "maszyny do szycia", który wyróżniał się z ogólnego zgiełku. Strzelano z "Punktaków".

- A niech to szlak, a żeby ich połamało lamerów jednych, żeby im wszystkie żeby powypadały a włosy trojkami wychodziły!! - bluzgał w kacie, poprawiając poprzesuwana po upadku zbroje Ossa - Żeby mnie tak urządzić!
- Wiesz ile procentów straciłem, wiesz?!?! - skierował pytanie do sapiącego po biegu Cionka, który siedział pod ścianą.
- Sto!! Sto cholernych procentów!! Żeby mnie tak urządzić.!! Żeby ich...!! -
- Jezu!! - przerwa na oddech - Rzeczywiście.... nieźli są....- wysapał łapczywie wciągając powietrze siedzący - Już dawno nikt nas tak nie zaskoczył...... kto to jest?!
- A guzik mnie to obchodzi! Niech ja ich tylko dorwę!! - mamrotał pod nosem Ossa zbierając porozrzucane po całym pomieszczeniu wyposażenie.
Na zewnątrz ucichło. Ostrożnie wyglądając ponad parapetem Cionek zobaczył jak po drugiej stronie ukryty w cieniu bramy Marsel pokazuje mu palcem cos nad jego głową.
- Ossa!!! Zbieraj się! Szybko!! Są nad nami!! -
- O.K, już moment -
Na wpół oszołomiony powlekł się za Cionkiem, który ostrożnie zaczął wchodzić po schodach na gore. Szybko rozglądając się dookoła wypadł na korytarz ale nikogo nie zauważył, ani tez żadnych drzwi tylko okna, jedno na końcu korytarza, drugie tuz obok niego.
"Niezły widok" - pomyślał wyglądając przez nie na uliczkę skąd przed chwila uciekali w popłochu. Długimi szybkimi skokami przesuwał się w kierunku drugiego okna. Wyjrzał.... i nagłym ruchem podniósł bron do ramienia. Na dziedzińcu poniżej znikał za rogiem ostatni z atakujących. "Niech to!!" - z rezygnacja opuścił karabinek.
- I co, masz cos? - usłyszał z tylu glos Ossy, który już przyszedł do siebie po otrzymanym ciosie.
- Tam poszli - wskazał palcem - Ciekawa taktykę stosują....uderzenie i odskok. Nie łatwo będzie.
Chwile stali w milczeniu patrząc w miejsce, gdzie przed chwila zniknęli przeciwnicy.

III.

NaradaSpotkali się z reszta w bramie na dole. Brakowało jedynie Darka. Czyżby już?!
- Gdzie Darek?! -
- Spokojnie, jeszcze jest z nami. Jest na górze, na dachu - odparł sprawdzając granatnik Marsel.
- Ossa, co z Tobą?! Kiepsko to wyglądało, ten Twój lot.... - Biały był wyraźnie lekko przestraszony - Dużo straciłeś? -
- A daj mi spokój! Sto procent jak w śmieci rzucił! - warknął zapytany - A u was jak?
- Nie lepiej, Get stracił trzydzieści, Marsel dwadzieścia, ja dwadzieścia piec a Darek chyba najmniej bo piec. Połaskotali go lekko gwoździami, a ty - skierował pytanie do Cionka.
- Nie wiem jak to wytłumaczyć......ale nic, mam dalej komplet. "Głupio trochę" - pomyślał.
- Nic?!!! Chłopie, jakżeś to zrobił!?! Myśleliśmy, ze po tym co się stało z Ossa ty tez nieźle oberwałeś.
- No cóż.... - grymas niby uśmiech przemknął mu po twarzy - Tym razem mi się udało.
- O, Darek idzie! -
- I co? - zagaił Get.
- Dobra chłopy, dachy są czyste. Sprawdziłem - uśmiech był widocznym znakiem, ze to nie wszystko co ma do powiedzenia.
- I..... chyba znalazłem sposób żeby ich załatwić! -
Twarze obecnych zwróciły się w jego stronę.
- Są dobrzy, jak już zdarzyliście zobaczyć i odczuć. A idąc dalej ulica możemy znów nadziać się na ich pułapkę. To starzy wyjadacze - tajemniczy uśmiech dalej nie znikał z jego twarzy - Ale możemy ich przechytrzyć!!
- Jak?! -
- W jaki sposób?! -
Padające pytania krzyżowały się w powietrzu.
- Dach. Możemy iść dachami! - szeroki uśmiech całkiem zagościł na jego obliczu - Aż do klasztoru, tam gdzie poszli....
- Widzieliśmy jak tam szli!! - jednocześnie przerwali mu Cionek i Ossa.
- Tia...., zgadza się, tez ich widziałem. Ale kontynuując dalej..... zaraz gdzie ja to skończyłem? A... mam., aż do klasztoru dachy stanowią jedna płaszczyznę, możemy wiec dotrzeć tam bez spotkania z nimi, a w razie czego będziemy mieli przewagę wysokości. I co wy na to?! -
Po kolei popatrzył po twarzach zebranych.
- Jestem za - odparł Get.
- Ja tez -
- I ja -
- No problem -
- O.K -

Na dachuSzybko wspięli się na dach z którego widać było miejsce od którego zaczęła się dziś ich przygoda. Jeden za drugim ubezpieczając się nawzajem, pokonując różnice wzniesień dachów przeszli nimi około trzysta metrów, aż doszli do miejsca gdzie dach kończył się gwałtownie, przechodząc w wewnętrzne przykrycie krużganka budowli.
- Stop - podniósł rękę prowadzący - Zostańcie tu. Ja podczołgam się na koniec okapu i zobaczę co słychać -
- Darek...., pójdę z Tobą!! - Ossa koniecznie chciał pomścić poniesione straty.
- Nie! Zostań! - odparł - Jak cos ....wrócę po was.
Patrzyli jak wprawnymi ruchami czołgał się na skraj dachu i przyłożywszy ręce do czoła, popatrzył w doł. W pierwszej chwili nie zauważył nic szczególnego. Schowane w półmroku arkady i kontury innych przedmiotów powoli nabierały ostrości w miarę jak wzrok przyzwyczajał się do szarości. Nic. Cisza i spokój. Przez okna na pierwszym piętrze wpadały promienie sztucznie wygenenerowanego słońca, kładąc się jaskrawa plama na ławki niżej położonej kaplicy.
"Extra widok, jak w realnym świecie" - pomyślał i zaczął czołgać się z powrotem. Nagle jeden z cieni chrząknął. Momentalnie czołgający się zastygł w bezruchu. Powoli odwracając głowę zaczął jeszcze raz dokładnie przyglądać się przedmiotom schowanym w cieniu arkad. Coś tam było! Coś a może ktoś? Teraz dopiero zauważył jaśniejsze plamy szarości na tle ciemniejszych konturów. Są!! Ukryli się na parterze! Zaczął rozróżniać zbroje na sześciu postaciach skulonych przy oknach. ZwiadowcaCzegoś wypatrywali. "Są dobrzy, cholernie dobrzy, gdyby nie ten co chrząknął w ogóle bym ich nie zauważył". Rzeczywiście, przez cały czas żadna z postaci nie wykonała najmniejszego ruchu. Stapiali się z tłem. Najostrożniej jak mógł wyczołgał się z powrotem.
- Są!! - glos jego drżał świadcząc o stanie w jakim się znajdował.
- Są i czekają na nas, ale patrzą nie w te stronę co trzeba ...hihihihii...zajdziemy ich od tylu! -
- Słuchajcie! A może by tak wziąść ich no ten.... tego....do niewoli? - pytanie Białego zawisło w ciszy jaką wywołało. Tak! Do tej pory żadnej z grup grających się to nie udało. Nikt nie wiedział co się wtedy stanie, jak zareaguje centralny system.
- Może się udać.... - przekonywał dalej - Zaskoczymy ich zupełnie!
- Co myślicie? - Darek popatrzył po kolegach.
- Kurcze....nikt tego nie dokonał do tej pory - zbrodniczy uśmiech pojawiał się powoli na twarzy Ossy - Miło by było.
- Wchodzimy w to! -

PodchodyW zupełnej ciszy podczołgali się na skraj dachu i powoli opuścili się na podłogę pierwszego pietra a następnie schodami zeszli na parter. Tuz przed nimi o jakieś 50 kroków odwróceni plecami do nich klęczeli przeciwnicy. Powoli, kryjąc się za ławkami kaplicy zbliżali się do celu. Czterdzieści kroków, trzydzieści.... Z przyłożoną do ramienia bronią patrząc przez celownik Cionek ani na chwile nie spuszczał oczu z szybko zbliżających się pleców , ubranych w wrzosowy pancerz. Dwadzieścia piec kroków...., jeszcze tylko dwadzieścia....... . Huk upadającego ciała zabrzmiał jak detonacja i szczelnie wypełnił kaplice, a echo spotęgowało ten efekt odbijając się od sklepień. Zaskoczenie momentalnie znikło. PodchodyGrupa przeciwnika zareagowała jak zawodowcy, błyskawicznie zmieniając pozycje i rozpraszając się zaczeli chować się za filarami otwierając ogień do napastników. Uchwyceni na otwartej przestrzeni Biały i Cionek próbując się ukryć, równocześnie padają na posadzkę usiłując chować się za ławkami. Będący na lewo od nich Darek, chcąc uniknąć lecących w jego kierunku serii pocisków, uskakuje w bok w półcień podtrzymujących strop kolumn, strzelając na ślepo w kierunku przeciwników. Jedynie Marsel z Ossą schowani z prawej strony pomiędzy filarami spokojnie otwierają ogień z granatników. Podnoszący się z posadzki Get, sprawca całego zamieszania, staje się celem broniących się graczy. Lecące w jego kierunku jak kaskady wody gwoździe z głuchym łoskotem walą o przedni pancerz i resztę ciała. Unikając dalszych trafień pada na ziemie i przetaczając się z boku na bok kieruje się w stronę Darka. W końcu gwałtownym ruchem podnosi się uskakując w bok poza lecący strumień pocisków. Widząc co się dzieje próbując zmniejszyć nawale ognia przeciwnika Cionek zaczyna strzelać do najbliższej postaci ukrytej za filarem. Nagle impet wybuchających wśród przeciwnej grupy granatów Ossy i Marsela wyrzuca jednego z nich w gore i szerokim lobem przerzuca nad atakującymi, miotając nim o ścianę za nimi. Ryczacy przeciwnikOszołomiony upadkiem gracz, widząc ze ma odciętą drogę odwrotu do swoich, rusza rycząc jak lew atakując tyły przeciwnika, strzelając do nich długimi seriami. Stojący nie opodal Darek przyjmuje jego wyzwanie. Stojąc w lekkim rozkroku, oparty plecami o najbliższy filar z karabinem w jednej dłoni trzymanym w sposób podpatrzony na westernach, posyła serie za seria w kierunku nacierającego gracza. Po chwili przyłącza się do niego Get, który chcąc zatrzeć swoja wpadkę nie zdejmuje palca ze spustu. Szum rykoszetujących pocisków wypełnia pomieszczenie. Nagle prący przed siebie przeciwnik zachwiał się pod impetem uderzających w niego pocisków, pochylił się do przodu i ..... znikł! Lecąca następna seria trafiła w pustkę! Poprzez huk strzelaniny przedarł się ryk radości.
- Jest.....!! Mamy go! - i utonął w ogólnej wrzawie. Leżący za ławka Cionek zmieniając kolejny magazynek, mimochodem spojrzał na chronometr i stan kredytu. Mimo toczącej się walki nadal zachowywał pełne konto. Przeładował bron i wychylił się za brzeg ławki szukając celu. Jest! Na drugim końcu sali zobaczył postać w wrzosowej zbroi, która właśnie składała się do strzału w kierunku ukrytych w cieniu Marsela i Ossy. Wystrzelił. Poczuł jak broń drży w jego rękach, a strumień gwoździ poleciał w kierunku celu uderzając jednak pól metra za daleko.
"Niech to diabli..., chybiłem!!" - przemknęło mu przez głowę, gdy obserwował skutki swojego ataku. Jak błyskawica wrzosowa postać obróciła się i wypaliła w jego kierunku z granatnika. Łuup!! Zabrakło czasu na reakcje. Wybuchający granat odrzucił go trzy metry do tylu, zrywając pancerz i pozbawiając możliwość riposty. Upadając na ziemie wypuścił z ręki karabinek, który odbiwszy się od posadzki poleciał gdzieś w mrok. "Kurna chata!" - warknął pod nosem, wstając z podłogi i rozglądając się za bronią. Szybkie spojrzenie na stan kredytu uświadomiło mu, ze stracił ponad setkę procentów. Spoglądając na zegarek wiedział, ze czasu gry nie zostało już dużo, lecz nie spodziewał się ze aż tak mało. Do zakończenia został niespełna kwadrans, ale jak na razie prowadziła jego drużyna.
- Gdzie upadł ten diabelny grat?!-
- Mam!! - krzyknął radośnie natrafiając ręką na kanciastych kształt broni. Podnosząc się z kolan zobaczył jak biegnący w jego kierunku Get "nadziewa" się na serie gwoździ przeznaczona dla kogo innego i znika..... . Jeden do jednego.
"Shit! Nie... tylko nie to!!" - mysl ta podziałała jak kubeł zimnej wody, zmuszając go do szybszego myślenia. Biegnąc miedzy filarami zobaczył, że za jednego z nich wychyliła się postać, która przed chwila wyeliminowała Geta z gry. W pelnym biegu wystrzelał resztę pocisków z magazynka i szerokim łukiem odrzucił nieprzydatna już bron. W tym samym momencie na wewnętrznej stronie przyłbicy zapaliła się czerwona lampka, sygnalizująca zaliczenie trafienia. Stanął jak wryty! "Co jest.....?!" Odwracając się do tylu nie zobaczył już postaci przy filarze. "Yes!! To był ten!" - pomyślał jednocześnie szukając ręką przypiętej z tylu do plecaka śrutówki, lecz ta ciągle trafiała w próżnie! "Jezu ! Musialem ja zgubić w czasie tego wybuchu!" - zgadywał ściągając przez głowę granatnik szybko sprawadzając stan broni. Doliczył się tylko dwóch granatów......
"Musi wystarczyć!" - stwierdził rozglądając się dookoła szukając nowego przeciwnika. Starcie powoli przeradzało się w pojedyncze pojedynki miedzy poszczególnymi graczami. Biegnąc na wyższe pietra słyszał toczącą się gdzieś walkę, skręcił tam i już za chwile znalazł się w jej centrum. W rogu dziedzińca przyparci do muru Biały i Ossa bronili się przed dwoma atakującymi ich graczami. Tamci powoli zyskiwali przewagę. Nagle wystrzelony przez jednego z nich granat padł bliżej niz. poprzedni i stało się! Siła podmuchu rzuciła Białym o ścianę, a ten powoli osuwając się...... zniknął! Dwa do dwóch! Ryk radości przeciwników zagłuszył wszystko! Nie namyślając się, Ossa odpalił w ich kierunku ostatni pocisk, który minął się w powietrzu z lecącą w jego kierunku serią wystrzeloną przez nagle wybiegającą z korytarza postać we wrzosowym pancerzu. Odwracając się w jego stronę Cionek czuł uderzające o pancerz serie pocisków, wiedział że stracił kolejne procenty. Ruszając w kierunku wrzosowej zjawy zobaczył, ze Ossa i jeden z graczy przeciwników rozpływają się w nicość.... . A wiec trzy do trzech! Ruszając w pościg za wrzosowym "ludkiem" zaczął tracić poczucie czasu i przestał liczyć kto wygrywa......chciał go jedynie dostać! Został mu tylko granatnik i dwa pociski. Skręcając za znikająca za rogiem korytarza postacią coraz bardziej uzmysławiał sobie, ze już gdzieś go spotkał Wrzosowy wojownikRozpędzony skręcił za róg i nagle.......tuż przed sobą zobaczył uśmiechniętą twarz i blękitne oczy patrzące znad wycelowanej w jego kierunku dubeltówki. "Nie....!!!"
- Have a nice death !! - zabrzmiało jak wyrok. Nagła mysl "Kurcze, przecież to jest......!!!!!" i huk wystrzału zlało się w jedno. Instynktownie zacisnął pięści a wraz z nimi wskazujący palec spoczywający na spuście granatnika......

Powoli zaczął odczuwać ciepło, a w uszy delikatnie wdzierały się kojące odgłosy spokojnie śpiących kolegów, które stopniowo zaczęły zajmować miejsce jeszcze huczących odgłosów walki. "Wróciłem?" - pomyślał i zaczął otwierać oczy. Spojrzał na zegarek. Była druga pięćdziesiąt nad ranem . "Nieźle, prawie cztery godziny w cyberprzestrzeni" - cicho wstał, zdjął z głowy hełm, a następnie podszedł do komputera. Nacisnął klawisz i ekran powoli zaczął wypełniać się blado-niebieską poświata. Choć do końca zabawy zostało dziesięć minut, gdzieś tam trwał jeszcze pojedynek. Nie miał pojęcia kto wygrywa, bo z szybko przesuwających się po ekranie kolumn i cyfr nie sposób było zgadnąć. "Jutro się dowiem". Z menu opcje wybrał "Odtwórz zapis" i nacisnął enter akceptując rozkaz "Wynik końcowy". Na ekranie pojawiła się tabela z jego wynikami a pod nią napis "Victim" a obok liczba 2. "Dwoje?" - Zdziwienie pojawiło się szybko tak jak ból zęba. "Jak, gdzie?!" - szybko przelatujące myśli powodowały zamęt w głowie. Zaczął przypominać sobie ostatnie sekundy walki. Widok lufy....., uśmiech przeciwnika......, strzał i zaciśniecie pięści........zaciśniecie pięści?!?!
"Kurcze, czyżbym to zrobił?....czyżbym nacisnął na spust?!" - nieoczekiwana mysl zaczęła kiełkować pewnością. "Tak!! To musiało być w ten sposób!!" - uśmiech wypłynął na twarz gracza. "He he he he he, złapał Kozak Tatarzyna a Tatarzyna za łeb trzyma!" - wesoła mysl przemknęła nim zmęczenie dało o sobie znać. Szybko rozścielił łóżko i wlazł pod kołdrę. Spojrzał na zegarek. "Trzecia piętnaście, jeszcze tylko pięć godzin snu. No to trzeba odpocząć, przecież jutro też, jest dzień!"

Koniec




© Copyright 1996-1997 Piotr Marek, Jr.