YoonioR's Quake Page






Stories


Main Page | News | Mirrors | QuakeToys | Console | Servers
Players | Links | Help! | FAQ | Screenshots | Stories | Credits


Jak KraQs na weselisku tancowal
KraQs




Od wczesnego ranka w Wielka Sobote we Wroclawiu panowal dziwny ruch. 
Co chwile mozna bylo dostrzec przemykajace postacie, wyraznie kogos 
wypatrujace. Niejeden ministrant idacy za poswiecajacym pokarmy 
ksiedzem ukrywal w kropidle cos, co wygladalo jak wielki topor. 
Szczegolnie nasilony ruch dawal sie wyczuc w okloicach wroclawskiego 
dworca PKP. Wszyscy przyjezdni (szczegolnie ci w skorzanych kurtkach)
byli pilnie obserwowani. Najgorzej jednak mieli ci, ktorzy tego dnia 
wlozyli na siebie kurtki w kolorze wrzosowym. Niejeden z nich slyszal
nagle za soba wrzask "Krzycz w glos rwac wrzos!!!", po czym budzil 
sie z toporem w glowie, odkrywajac z przerazeniem, ze lekarz, ktory 
sie nim wlasnie zajmuje to combat medic...

 Sztab akcji miescil sie przy ulicy Purkyniego pod numerem 11. Sciany
glownego pomieszczenia byly oblozone monitorami pokazujacymi rozne 
zakatki Wroclawia. Dalo sie je tez przelaczyc tak, aby znajdujacy sie 
w srodku widz mial wrazenie, jakby znajdowal sie wlasnie w centrum 
akcji. Coz - virtual reality byla w tym miejscu tradycja! W tymze 
pomieszczeniu nad mapa miasta siedzieli glowni organizatorzy oblawy: 
CioneK, Martin i Darek. To do nich naplywaly coraz to nowe alarmy. 
Niestety jak dotad wszystkie byly falszywe.

 Bylo juz pare minut po zmierzchu, gdy do Zernik Wroclawskich 
wjechala kawalkada trzech samochodow na nowosadeckich i krakowskich 
numerach rejestracyjnych. Pojazdy zatrzymaly sie przed jednym z 
domow. Z popielatego Voyagera wysiadla po chwili dziewczyna 
przecudnej pieknosci. Falujace geste wlosy opadaly na jej ramiona, 
czarujacy usmiech jakby rozjasnial wszystko dookola, zas delikatne 
okulary lagodnie podkreslaly subtelnosc jej regularnych rysow. Nic 
dziwnego ze wszystkie spojrzenia skierowaly sie ku niej i niemal nikt
nie dostrzegl idacego za nia mlodzienca w dzinsach i czarnej 
skorzanej kurtce niosacego wypchany plecak. Niebawem wszyscy 
znikneli w domu, lecz na bardzo wielu drzewach oraz co niektorych 
jamach, a takze pod krzakami dlugo jeszcze slychac bylo teskne 
westchnienia rozstawionych tam obserwatorow wroclawskiego kwakklanu.

 Czas mijal szybko. Godzina druga w nocy nagle i niepostrzezenie 
zmienila sie w trzecia, jakby ktos ukradl jej wszystkie minuty. W sztabie 
panowala konsternacja.
- Nabral nas - rzucil ktos - nie przyjechal wcale.
- Cos mi mowi, ze  on jest blisko - odpowiedzial CioneK. Musimy byc 
 czujni!
- Padniemy, czuwajac bez przerwy!
- Spijmy na zmiane - zaproponowal Martin. Tak tez zrobiono.
Czas plynal dalej. Nagle w tunelu prowadzacym na podest zadudnily 
kroki. Ktos biegl wrzeszczac ile sil w plucach:
- Aaaaaaaaa!
Wszyscy zerwali sie z miejsc. Martin spojrzal na zegarek: byla 
osiemnasta. I wtedy do kwatery glownej wbiegl jeden z mlodszych 
kwakowiczow wolajac:
- Aaaaaaaaaaa!!!
- Spokojnie! - zawolal Darek doskakujac do gonca - Siadaj i opowiedz,
 co sie stalo.
Na te propozycje przybysz wyrwal sie gwaltownie Darkowi, zaczal 
biegac w kolko i wykrzykiwac:
- Aaaaaaaaaaaaaaa!!!!!
- Patrzcie! - zawolal nagle CioneK.
Popatrzyli. W tylek delikwenta wbity byl N.I.N. - dziewieciocalowy 
gwozdz. Szybko zlapano mlodzika i wyciagnieto mu ow przedmiot z 
posladka. Goniec przykucnal i zaczal dezynfekowac zranione miejsce, 
tymczasem sztabowcy odczytywali inkrustacje na gwozdziu: "Przesylam 
wam moj obecny adres. Przybywajcie! PS. Mam nadzieje ze moj list 
dojdzie."
- Doszedlem - jeknal mimowolny doreczyciel.
- Alarm bojowy!!! - ryknal Martin - W droge!
Wszyscy ruszyli we wskazanym kierunku: czym kto mogl - samochodami, 
autobusami, na rowerach, deskorolkach i wrotkach, widziano nawet 
graczy skaczacych na rakietach. Oni jednak nie dotarli na miejsce. 
Bylo chyba ciut za daleko, jak dla nich.

 Tymczasem w miejscu pobytu tego tak poszukiwanego czleka odbywalo 
sie weselisko. Silna grupa Wroclawian szybko znalazla wlasciwe 
miejsce: byl to budynek nad ktorego dachem rozblyskaly co chwile 
wystrzeliwane na wiwat rakiety. Niestety, gdy grupa bojowa dotarla na
miejsce, wszystko sie uspokoilo. Sztabowcy biorac ze soba pare osob 
jako obstawe weszli do srodka. A w srodku - jak to na weselu: tance, 
spiewy, picie, jedzenie... Na srodku parkietu wirowala mloda para. 
Kilka innych par tanczylo obok.
- Tyyyy, popatrz! - szepnal Martin do Darka wskazujac mu styliskiem 
 topora mloda kobiete w sukni o nieokreslonym kolorze.
- Jejku, ja myslalem, ze takie to spotyka sie tylko na filmach...
Jeszcze kilka chwil trwaly zachwyty. Niestety osoba bedaca 
przedmiotem tych westchnien i spojrzen byla niewatpliwie zajeta. 
Tanczyla z jakims elegantem w szarym dwurzedowym garniturze, i 
lsniaco bialej koszuli z zawiazana na niej karmazynowa muszka.
- Ej, a to kto? - Mruknal CioneK - Skads go znam...
Szybkim ruchem wyciagnal z kieszeni pomietoszony wydruk. Byl na nim 
zgrany z internetu obrazek przedstawiajacy goscia w lsniacej szacie 
wychylajacego sie spoza chmur. Podobienstwo bylo uderzajace, nie 
moglo byc mowy o pomylce.
- To ON! - Rzekl CioneK - Chodzcie!
- Ten facet?! - Martin nie mogl uwierzyc.
- Tak, porownaj z fotka. Wzrost tez sie zgadza.
- Faktycznie...

 Nowo przybyli podeszli do pary, ktora tymczasem szla juz do swojego 
stolika. Charakterystyczny ubior oraz specyficzne wyposazenie nowych 
gosci nie mogly budzic najmniejszych watpliwosci co do tego, kim sa. 
Typ z karmazynowa muszka szepnal kilka slow swojej towarzyszce. Ta 
spojrzala na niego wzrokiem mowiacym "Ech, ze ci sie chce w to 
bawic...", ale nic nie odrzekla. Wroclawianie byli juz blisko.
- Witam serdecznie. Cieszy mnie ze jestescie - powiedzial elegant - 
 Pozwolcie, ze przedstawie wam moja zone. - A gdy z nia sie 
 przywitali dodal - Mysle, ze powinnismy uczcic mloda pare kilkoma 
 ekstra pokazami!
- Jasne! - zawolali.

 Wojennicy wybiegli na dwor, a za nimi wylegli goscie weselni, chcac 
ogladac tak niecodzienne widowisko. Uplynela jeszcze chwila i przed 
dom weselny wybiegl jeszcze jeden czlek, za ktorego jedyny opis niech
wystarczy, ze mial mosiezne nagolenniki i wrzosowa kamizelke. 
Rozpoczely sie pokazy w kilku grupach. Pierwsza z nich demonstrowala 
skoki rakietowe sluzac jednoczesnie za cel drugiej grupie, ktora 
cwiczyla strzelanie do rzutkow. Trzecia zas grupa toczyla pokazowe 
walki. Goscie i nowozency byli zachwyceni. W walkach szczegolnie 
wyroznil sie (jakzeby moglo byc inaczej?!) nasz bohater. Jednak nagle
stala sie rzecz straszna. Wystrzelona podstepnie z tylu rakieta z 
potworna sila walnela go w bark i odrzucila na parkan, ktory 
zatrzeszczal zlowieszczo. Wrzosowy wojak nie stracil w tej jakze 
krytycznej dla niego chwili zimnej krwi: zwinnie odskoczyl na bok, 
przeturlal sie i rozejrzal wokol szukajac zamachowca. A gdy go juz 
namierzyl, zaintonowal tradycyjna piesn bojowa: "Krakowiaczek ci ja 
krakowskiej natury - kto mi wejdzie w droge, ja na niego z gory!". I 
rzeczywiscie! Momentalnie wypuscil hak zaczepiajac go o wiszacy nad 
domem obloczek (zdarzaja sie czasami takie cuda!) i zaczal zasypywac 
draba gradem granatow.

 Zabawa byla przednia i trwala dlugo. Ale nadeszla w koncu godzina 
jedenasta w nocy - pora na oczepiny i wreczanie mlodej parze 
perzentow. 
- Do licha - powiedzial CioneK - przyszlismy tu jak te durnie bez 
 prezentu! Musimy cos wykombinowac.
Po krotkiej naradzie delegacja wroclawskich Kwakowcow ustawila sie w 
kolejce do skladania zyczen. Gdy nadeszla ich pora, czesc z nich 
gratulowala panu mlodemu wspanialej zony (zupelnie slusznie), zas 
czesc z CionKiem na czele podeszla do panny mlodej.
- Droga Ewo - zagail wyzej wymieniony - przyjmij od nas ten skromny 
 prezent - i wreczyl swiezo upieczonej mezatce dlugi i bardzo ciezki 
 pakunek.
Mloda malzonka wierna swojemu imieniu byla osoba ciekawa. Szybko wiec
zajrzala do srodka. 
- Ojej! - zawolala - Dziekuje wam, robaczki kochane! - I wyciagnela z
 paczki blyszczaca czterolufowa giwere. 
Ujela ja w swe dlonie niemal bez wysilku (byla bowiem wzrostu bardzo 
slusznego i krzepy solidnej) i puscila ja w ruch! Opowiedziec sie nie
da, ile unikow dzielni gracze wykonali pod wprawnym jej ostrzalem. 
Nikt jednak nie odpowiedzial ogniem, bo i jak strzelac do panny 
mlodej?
- Sluchajcie, malenstawa! Jak to sie wylacza? - Zawolala po jakims 
czasie Ewa przekrzykujac jazgot gwermaszyny.
- Samo przestanie, jak sie gwozdzie skoncza! - odkrzyknal Darek.
Trwalo to jednakze jeszcze dluzsza chwile, gdyz szczodrzy 
Wroclawianie obdarzyli swoja krajanke sporym zapasem amunicji...

 Zabawa trawala do bialego rana. A nieco pozniej, po krotkim snie, 
sprawca calego tego zamieszania wyruszyl wdroge powrotna. Na pozegnanie 
obrzucil raz jeszcze spojrzeniem okolice. Mimo ze byl to Lany 
Poniedzialek, niewiele osob zajmowalo sie oblewaniem bliznich woda. 
Wiekszosc ludzi spala jeszcze po hucznym weselisku, ci zas co juz 
wstali reperowali dziury w plotach i scianach pozostale po rakietach 
oraz zasypywali leje od granatow. Zauwazyl tez nasz bohater jakichs 
ludzi odlewajacych olowianych zolnierzykow (bo nie wiadomo skad 
pojawilo sie w okolicy sporo olowiu). W polu jego widzenia pojawili 
sie tez zbieracze zlomu obarczeni nareczami dlugich gwozdzi. Bohater 
usmiechnal sie do siebie i przymknal oczy. Wiedzial - i dumny byl z 
tego - ze jego pobyt na dlugo pozostanie w pamieci mieszkancow.



Text © Copyright 1997 KraQs
Page layout & design © Copyright 1996-1997 Piotr Marek, Jr.