Po kilku godzinach spedzonych na przemian nad gra w Kwaka i ustawianiem parametrow prowadzonego przez siebie serwera KraQs zapadl w niespokojny sen. Dlonie jego bezwladnie zsunely sie z pulpitu, zas glowa wsparta o dzialajacy wciaz monitor wydawala sie sama fosforyzowac jakims upiornym sinym blaskiem. Wladca VAVELu spal. Wtedy do jego kwatery wszedl niepozorny mlody czlowiek. "Hej! - zawolal od drzwi - mam juz prototyp mojego encefalowidu! Co, spisz?! Ha, tym lepiej... Ciekawe, co powiesz, gdy rano pokaze ci twoje wlasne sny?..." Znajomy KraQsa zalozyl na glowe spiacego cos, co wygladalo na beret z przyczepionymi do niego walkami do wlosow, od ktorych odchodzily dziesiatki drobnych kabelkow, te zas z kolei znikaly w niewielkiej skrzyneczce. Wynalazca podregulowal cos jeszcze, nastepnie w szczeline aparatu wsunal wyjeta z kieszeni kasete video8. Nastepnie uroczyscie, niemal rytualnie nacisnal czerwony guzik z napisem REC... ....%$$%@$#@$%!@%^%$&^*^%&$#%$@%#@#@#$@^ TUNED... ~-_-~-_-~-_-~ C1 OK... C2 OK, C3 OK. _()**^^&*%$@^%&^)&)^&$%#$ ++++++ CONTROL SCREEN FOCUSED 5 4 3 2 1 RECORDING! .*^&%&8y tunel? Gdzie gora, gdzie bok? Szajs, byl czlek nie ma czleka. I kto by pomyslal. Umarlem. Nie zyje. Szlag mnie trafil. Co jest grane? Gdzie mnie... O! Swiatlo! Glos! Nie rozumiem! Ze jak?! Potepiony? Nie!!.... Znow spadam. Trzeba sie przyzwyczaic do tych cholernych zaswiatow. I to raczej ich mniej przyjemnej strony. Cos dlugo spadam. Ciekawe, jak daleko jest to pierniczone pieklo. Poczekam, poczekam. W koncu mam cala wiecznosc przed soba. Na razie nie jest najgorzej. Dobrze, ze juz zoladka nie mam, pewnie podszedl by mi do gardla w tym locie. Ba, tylko skad gardlo potepiencowi!? Przynajmniej humoru nie stra... Lup!!!! Ocho, jestem! Duze pomieszczenie, szescienne o szarych scianach. Bez wyjscia. O, ktos tu jest.. Znam go! - Czesc KraQs, wiedzialem, ze w koncu tu trafisz. - Czesc Yoonior. Lebsko wygladasz w tym kwaczym srtoju. - Popatrz lepiej na siebie! - Emmmm...... - Mamy malo czasu. Sluchaj! W tym miejscu odbywaja wiekuista kare ci, ktorzy za zycia zanadto przywiazali sie do wirtualngo bestialstwa Quake'a. Gramy tu za to na zywo. Na wiecznie zywo, rozumiesz!? Te nasze ciala nie sa rzeczywiste, ale przez szatanska przemyslnosc sa odczuwane jako prawdziwe. O! - Draniu, po cholere mnie bijesz?! Ja ci... - Uspokoj sie! Dostajemy tu bron i walczymy. Fraglimit 15, timelimit 5. Zwyciezca pauzuje kolejke. Po smierci odradzasz sie od razu. - Nie taka smierc straszna jak ja maluja... - Smierc nie. Ale umieranie... Tu umierasz w mekach na wieki. Kluty, rabany rozszarpywany, palony... Wciaz umierasz i wciaz zyjesz. - Umieranie bez smierci?... Nie!... Nie!!! - Wygralem poprzednia runde, dlatego mam chwile wytchnienia. Musi byc motywacja do walki, nie? A, jeszcze dwie rzeczy: uzywaja tu server modulow. I uwazaj na diably. Oszukuja! GONG! DM4 - the bad place. Yoonior entered the game. Sniegowy entered the game. KraQs entered the game. Lucky Luke entered the game. Crusader entered the game. Tomi entered the game. Gunstick entered the game. Zly entered the game. Zaczelo sie! Ciezko tak bez rozgrzewki. Zolte kropki wokol... Do najblizszej broni! Cyk, kropki zgasly. Giwera. Trach, potworny bol, juz nie, znowu zolte kropki... Rakieta w plecy. Uwazac! Do tylu! W lewo pomostem! Nic. W dol, przeskakujac krwawe ochlapy z drgajacymi wnetrznosciami. Nie patrzec! Robi sie mdlo, to rozprasza! Agl! Uf, to byla tylko strzelba. Skok do tylu... Mam! 200 zbroi i rakietnica. Ryp, ryp... a co gosciu, lezysz?... Plecak? Same dziadostwa. Teleport - troche rakiet, w prawo, w teleport w pra... Jest, bum bum bum! Padl, teraz do plecaka. Nagly syk - aaaaa, pale sie! Zwrot, dwie rakiety. Kurde, za blisko! Plecak - miodzio! Plomien pali mi twarz - gdzie zdrowie? W dol i skret. Rakieta profilaktycznie... Nie ma nikogo. Apteczka, druga, trzecia, rakiety, giwera. Sporo zbroi mi zjadlo... Z powrotem na gore, rakieta - ha, ale go odrzucilo! Przezyl? Niech tam. Bzzzzz!... Warkot spawary rozrywa mi bebenki, wypala oczy, nicuje mozg. Jeszcze rakieta. Jeszcze. Moze zdaze. Och. Zyje. Trzy fragi, dwa razy umarlem! Zeby juz umrzec na dobre! Bo... Nie przechodzi mi to slowo przez gardlo. Nic dziwnego. Szatanie! Teraz lepiej, to w koncu pieklo. Kurde znow sie zamyslilem. Ale mam miotacz i sporo amunicji. Kiedy? Zatluklem kogos? Zebralem plecak? Chyba sie rozgrzewam, wiekszosc idzie mi automatycznie. Puf! Hehehe, musial byc na wykonczeniu. Dobre sa te kwakowe buty, w ogole sie nie slizgaja. Przy tej ilosci krwi i posoki... Ryp! To bylo pod nogi! Rzuca mnie o sufit. Zwrot w powietrzu, podpalam draba i do teleportu trach! Nawet nie poczulem - wzajemny telefrag. Niech zyje smierc natychmiastowa! Co za bzdury plote?... Znowu zyje... Ten na wprost tez. Trach! au! trach! au! na przemian. Jest! Moje! Ba, mam 4 zycia. Malo - trzeba... Ach! Juz nie trzeba. Bieg... Juz jest dobrze. Moge spokojnie myslec o czym innym. Aaaaaaaa! Chyba jednak niedobrze. Bol staje sie jeszcze bardziej dojmujacy. W ferworze walki nie czuc go tak mocno... Zlota plamka przed oczami. Drona! Zwrot - jest. Puf! Zestrzelona. Druga! Puf! Pudlo Ach! Eksplozja rozorywa mi bok. Ne wytrzymam... Pyk! No. To byl strzal milosierdzia. Dalej do walki... GONG! Koniec. Fragi, fragi! Ile? Dziewiec? Malo!!! Colera jasna, malo! GONG! The Cistern. Nie ma Sniegowego (wygral sukinkot), doszedl Kender. Skok do wody, teraz na polke... Yesss, yesss, yesss. Pentagram i toster!!! Do wody! A kilku myslalo tak jak ja... Za pozno kochanency. Pstryk! Czuje lekkie szarpniecie! Wokolo rozlatuja sie strzepy trzewi, platy miesni, odlamki kosci. Discharge! I piec fragow na dzien dobry! Plecaki: raz, dwa trzy, cztery. Starczy, jest rakietnica. Wyplywam, profilaktyczna rakieta w przeswit i do koryrarza! Drzwi! Otwieraja sie. Gluchy huk. Strzelam, trafiam. Znow ten huk, wale o sciane. Ktos rzuca we mnie granaty. Ryp! Nie zaczynaj gosciu z 666! O, jeszcze jeden! Rakieta z kontaktowej odleglosci! Ginie ale ja... 2 zycia! Koniec protekcji!?! Wyjac z bolu dopadam apteczki. Nieco lepiej. Jeszcze jeden gostek... Cel, pal! Uskoczyc!!! Nie zdazylem. On tez. 1:1. Fragi! Ile? 8. Polmetek, nastepny typ ma 3. Niezle. Jedna bron, druga, amunicja, stowa zdrowia... Gdzie oni sa do jasnej ciasnej?! Aaa! Zwrot, szybciej!!! Camper! Porcja gwodzdzi ci nie zaszkodzi. Najwyzej umrzesz. O wlasnie. Plecak. I do wody - pale sie. Co jest? A, OK. Nagle straszliwy skurcz i cierpienie trwajace moment, ale wypelniajace soba odchlanie wszechswiata... Ktos sie wyladowal do wody! Tam powinny byc plecaki. Szybko! Zdazylem! Hohoho ile tego! Trzy! Same mile. Jest i rakietnica. Plum.... No chodz... Trach. Jestes martwy draniu! Przynajmniej na chwile... Biegne dalej rozdeptujac z plaskiem jakies oko. Moze to moje... Nie myslec!!! Dwu gosci dyskutuje strzelbami. Wiuuuu! Mialem mocniejsze argumenty. Na sadzie ostatecznym ich do kupy nie pozbieraja. Najpierw musieliby ich ze scian skrobac pol ro... A ty tu czego?! Won! Krwista papka zaslania mi widok, dziewieciocalowy gwozdz przebija mi nerke - ktos sie czail! Odskoczyc!... Strzal!... Dostal! I drugi raz - ale nim ciepie. Zyje!? I swieci!? Kurcze, pentagram. Spitalam! I dalej i dalej... Znow w wodzie. Wychylam glowe kilka rakiet na polke. Tego gosc sie nie spodziewal. Licznik bije. Wyskakuje. Czyjs przepojony cierpieniem krzyk. I drugi, dziwnie znajomy. Moj? Tak, do wszystkich diablow, oberwalem! Gdzie apteczki? Sa! Szybciej, szybciej... Korytarzem do broni, rakieta w dlugi tunel, skret w pra... GONG! Jakis jemiol wpadl na moja rakiete! Wygralem! Odpoczynek. Znowu jestem w pustym szarym pokoju. Wiec to juz tak - na zawsze? Rety, gdybym wiedzial, gdybym tylko wiedzial wczesniej. Ot tam obrazek, pare rozmazanych pikseli. Cisza - nigdy nie instalowalem dzwieku. A tu - wszystko. Widok nie razi - przywyklem. Ale te glosy. Jeki i furkot dartego ciala... I mdly zapach krwi, swad prochu i palonego miesa, skads zalatuje ozonem. Wszystko tak zgeszczone, ze i na jezyku czuc wstretny smak. I sprobuj, czlowieku, splunac, gdy gardlo pali suche z wysilku! Nie, to nie jest tak jak w grze! I ten wiecznie trawajacy bol... I te bryzgi zmiazdzonej materii sekunde temu jeszcze zywej chlastajace w twarz. Krew na ubraniu? Moja? Czyjas? Bez znaczenia. Pelne zbydlecenie. Jatka. Z biegnacego faceta zostaje wzgorek dymiacych flakow. Albo poprzebijany gwozdziami czerep ze struzka krwi wokol ust i wytrzeszczonymi w niemym wrzasku oczyma. Ciagle, jednostajne umieranie. I tak juz odtad na zawsze, na zawsze... Nie! Nie moge sie rozklejac! Caly sens tej walki jest w tych krotkich chwilach wytchnienia. Musze sie bic i zwyciezac! Jest jakas perwersyjna radosc, gdy swist gwozdzi, zamiast urwac sie brzekiem o kamien, konczy sie miekkim plaskiem. Gdy widzisz konwulsje na twarzy przeszywanego nimi wroga. Zwyrodnialec? Tu nie ma innych! Walka nie zna etyki. Trzeba... GONG! Juz?! Tak predko?... Wygral Crusader. A, niech mu tam. Level? Claustrophobopolis. Fuj, nienawidze go! Przejscie, w lewo, skok, jeszcze troche... Mam zolta zbroje i giwere! Szukam celu... Bum - ach! Padlem! Rakieta z quadem, czy co do cholery?! Odrodzony. Biegne. Podloga takze. Podloga??? Pod nia czelusc. Lawa. Ach, dajcie mi chocby wrzatku dla ochlody! Potwornosc!... Juz po wszystkim. Goni gosc z toporkiem. Cos dla mine! E, inny mnie ubiegl. Ryk rakiety za uchem. W tyl! Zwrot, odskoczyc! No, juz lepiej... A, granatnik. Milo, milo. Jak przez mgle migaja mi komunikaty: X rides Y's rocket, Z died, V turned into hot slag, SBot.Amazarak entered the game... Co?!? Francowaty diabel! Tak nie wolno! Wieloglosowy wrzask narasta. Aaaachhhh... Dalej.. Nie!.... ______ END OF TAPE - RECORDING FINISHED.