Wyjechalismy z Zoltarem z redakcji deczko po trzeciej. Wyskoczylismy na chwile ze 131 na Placu Konstytucji i zajelismy strategiczne pozycje przed jedna z budek z cinszczyzna. Ja wchlonalem kewrczaka z grzybami jakimistam, Tadek wciagnal ciecieline. Do tego salatka i typowo chinska cola z pobliskiego Burger Kinga. Pociag odjezdzal o 16:50. Wchodzac na dworzec spojrzalem na tablice odjazdow i przezylem pierwsze zdziwko: o 16:50 jechal pociag do Opola. Po trzykrotnym sprawdzeniu okazalo sie, ze Opolanin jedzie jednak do Wrocławia (jak sama nazwa wskazuje). Pomylilo sie lamerom, ot co. Na peronie mila pani zapowiadala wjazd naszej maszyny... (...ding-dong.....pociag expresowy do Opola....) -Ty...Tadek...slyszales co ona powiedziala w pierwszym zdaniu? -Nie, co? -Sluchaj, zaraz powtorzy. (...ding-dong.....pociag expresowy do Opola....) -No i co? -No jak to co? Nie slyszysz dokad ten pociag jedzie? (...na trasie Opole-Wroclaw pociag odwolany...) -K*a mac. ... -Przepraszam pana konduktora, czy z Opola wogole jezdzi cos do Wroclawia? -Nie wiem. -Idziemy z powrotem. (hala glownej dworca, siedziba informacji i kas zwracajacych szmal za niewykorzystane bilety) -Przepraszam, czy pociag o 18:40 dojedzie do Wroclawia? Jedzie przez Opole? -Nie wiadomo, czy dojedzie. Nie jedzie przez Opole. -A kiedy bedzie wiadomo? -Niedlugo. -Co mam zrobic z biletem? Oddac w kasie nr. 1? (teraz zostanie mi zdradzona najwieksza tajemnica) -Tak, ale NAJPIERW musi pan dostac pieczatke w kasie nr. 7. -Dziekuje. -Prosze. (kolejka do kasy nr. 7 ma 10 metrow, posuwa sie w tempie 1m na 3 minuty. Po pol godziny mamy pieczatki) (kolejka do kasy nr. 1 ma 20 metrow, posuwa sie znacznie wolniej) -Tadek, idz zadzwon do Jarka ze bedziemy o dwunastej w nocy. -Dobra. (minelo pol godziny) -Cos ty k*a robil z tym telefonem?? Dodzwoniles sie do niego? -Nie. Kolejka byla duza. -K*a. na peronach tez sa telefony... -Nie wiedzialem. Zadko jezdze pociagami. (minal kwadrans) -Tadek, slyszales co powiedzial ten gostek dwa metry przed nami? -Nie, co? -Oddaje czterdziesci biletow za jakas wycieczke. -!@#$%^*(%^$ (minal kolejny kwadrans. jest mniej wiecej 18:00) -Tadek, zobacz co jest napisane na kasie. -Co? O shit. Czynna do 18:00 -Obsluguje tego pana i koncze prace! (ludzie chorem) -!@#!!@$%^&*%^&*@$#!!!! -Niec mnie to nie obchodzi. Prosze isc do dyrekcji. -Tadek, zapieprzaj szybko pod kasy biletowe, ja tu jeszcze chwile zostane. -Dobra. Po kwadransie mielismy w koncu bilety na pociag pospieszny relacji Warszawa Wsch.-Wroclaw, nie-przez-opole. W miedzyczasie dowiedzialem sie, ze zaloga telefonicznie poinformowala, ze nie jada do Wrocka tylko do Katowic. Pozniej jednak ktostam_wazny sprostowal i wyrazil przekonanie, ze pociag jednak do celu dojedzie. Oby. W miedzyczasie Tadek spotkal na dworcu jakas swoja byla milosc sprzed dwoch lat i az do powrotu do Warszawy plakal co kwadrans jak sie bardzo z tego cieszy :) Jednym slowem, pozytywne akcenty tez byly. Na dworcu we Wrocku czekal na nas Yaro... Ogolony na lyso, na glowie i rekach mnostwo "sznyt" po samookaleczeniach, w nosie, wardze i (jak sie pozniej okazalo) w jezyku kolczyki. Na oko ma ze 190 i setke wagi. Bez slowa popchnal nas w strone wyjscia... Dobra, moze nie do konca tak to wygladalo... Zapakowal nas do swojej "bryki" (nowka, jeszcze pachnaca) i zawiozl do mieszkania (cale 300 metrow od dworca :). W srodku siedziala Kasia, ktora okazala sie byc niesamowicie mila i utalentowana osoba (szczegolnie piekne robila kanapki na sniadanie :). Poza tym byla tak opalona, ze nie mozna jej bylo odroznic od stosow czekoladek Cadbury's ktorych po mieszkaniu walalo sie doslownie setki (zgadnijcie w jakiej firmie pracuje Kasia?). Troche pogadalismy (do 3am), wysaczylismy po dwa browce i uderzylismy w kimono, aby zebrac sily na szykujacy sie nastepnego dnia mecz). Od samego poczatku zaczely sie problemy. Na poczatku rozbawilem Jaromira tekstem, ze na moim komputerze zwalnia dzwiek. Jaro zaoferowal ze sie ze mna zamieni i juz po chwili nie bylo mu do smiechu :) Dzwiek zwalnial jak cholera. Nastepnie okazalo sie, ze mysz ktora kupilem nie zawsze strzelala przy odpaleniu DOS Quake. Dzialo sie to po zainstalowaniu driverow Logitecha, bez ktorych z kolei mysz dostawala tragicznej akceleracji. jednym slowem, kanal. Plany grania po LAN wziely w leb... (teraz sobie przypomnialem, ze tam byla jeszcze IntelliMouse..Yaro, dlaczego ja jej nie zamontowalem???) Zdecydowalismy sie grac na QW, co mnie bardzo zmartwilo. Dlaczego, ano dlatego, ze po LAN gram o wiele lepiej. Life is brutal... Co chwile sprawdzalismy stroen na ktorej na biezaco podawano sytuacje w miescie. Woda podchodzila coraz blizej. Praktycznie do 18:00 konfigurowalismy sprzet, potem zagralismy krotka rozgrzewke, pojechalismy wciagnac cos do McD i przyszedl czas zagrac mecz. Wybralem DM4.... Zaczelo sie tragicznie, po powrocie z wyzerki mysz znowu dzialala inaczej :) Na poczatku nie moglem sie przyzwyczaic i dostawalem (o ile pamietam) 3:-1. Potem juz bylo lepiej i w koncu, po dosc ciezkiej walce wygralem 20:10. Druga mape wybral Yaro. DM2. To byl blad... Gra polegala na tym, ze kazdy probowal dostac Quada i dopiero wtedy wyjsc "z ukrycia". Nie wiem jak Jaro, ale ja campowalem nie raz. Mimo wysilkow znowu zaczelo sie katastrofalnie, 5:-4 (9 fragow roznicy) dla gospodarza. Wzialem sie w garsc i wyprowadzilem na 7:3, po czym mecz dobiegl konca. Dlaczego? Ano dlatego, ze Yaro sie przestraszyl i powiedzial ze oddaje walkowera. Tak, zartowalem... Woda podchodzila coraz blizej i lada moment zostalibysmy w redakcji Chipa na tydzien. Kluczac przez na pol zalane miasto dojechalismy do domu i walnelismy w kime. Nie, wody nie bylo juz od dwoch dni. Tak, mielismy dezodoranty... Nastepnego ranka (11:00) trzeba bylo uciekac. Ludzie pod blokiem usypywali barykady z workow. Jaro mieszkal na ostatnim pietrze, wiec nic nam nie grozilo, ale wiac bylo trzeba. PKSy nie kursowaly od wczoraj, ale pociagi jeszcze zyly (dzieki temu, ze jechaly po wysokim nasypie). o 13:50 wsiedlismy w osobowy do Łodzi i po prawie 7 godzinach bylismy na miejscu. Jaro chyba zwial do rodziców do Bogatyni, nie wiem bo nie ma sie z nim jak skontaktowac... Wyjezdzajac ogladalismy scenki z ludzmi plywajacymi pontonami po ulicach... to robi wrazenie... Najwazniejsze jest jednak to, ze poznalem Jaromira osobiscie. Okazal sie byc super czlowiekiem, bez zadnych kopleksow czy wybujalego ego. Dolaczyl do trojki najfajniejszych ludzi ktorych poznalem grajac w Quake. Highly recommended. Prawde mowiac juz w dniu kiedy sie poznalismy i pogadalismy przestalo byc dla mnie wazne kto wygra ten final. Zawsze mozna kiedys zagrac rewanz...(np w sierpniu u Chrisa :). Takich warunkow jak we Wrocku nie bede mial u siebie (p200 MMX, 64MB, 17" minetor), wiec wygrac bedzie ciezko. Ale chyba sie da... Tyle z mojej strony. jak znam Tadka, to po przeczytaniu walnie jakies followups dotyczace tej nieszczesnej Eli ktora spotkal na dworcu. W sumie niezla laska :) RooS