YoonioR's Quake Page






Stories


Main Page | News | Mirrors | QuakeToys | Console | Servers
Players | Links | Help! | FAQ | Screenshots | Stories | Credits


Jak RooS z KraQsem nie walczyl.
KraQs




Byl akurat pierwszy dzien wiosny tego roku. Zegary wskazywaly dziesiec
minut na dziesiata. Na warszawski dworzec wtaczal sie pociag Inter City
relacji Krakow - Warszawa nazwany (nomen omen) Krakus. Byl prawie pelny. 
Wsrod wysiadajacych osob dalo sie zauwazyc pewnego czlowieka. Tak na oko
mial na pewno ponizej tzrydziestki. Byl wysoki, ubrany w czarna skurzana
kurtke z kapturem, szare spodnie i ciezkie buty - trapery. W reku niosl
czarna aktowke. Szybkim krokiem opuscil bydynek dworca. Po jakims czasie
dostrzezono go w okolicy ulicy Lipskiej. Jeszcze pozniej pewna parka
widziala go, jak przekazywal osiem grubych zeszytow pewnej osobie. 

- Obowiazek spelniony - mruknal do siebie i spojrzal na zegarek - no tak, 
 mam jeszcze sporo czasu...

 Ukryl sie w zaulku, jakich pelno w tej okolicy, otworzyl aktowke i wyjal 
z niej zestaw 'Maly Kwak'. Szybko narzucil na siebie kamizelke wrzosowego 
koloru, umocowal wypolerowane do polysku mosiezne nagolenniki, do plecow 
przytroczyl topor, a wreke wzial lekka skladana flinte.

- Malo. - sttwierzdzil - No, musi wystarczyc na poczatek. Do roboty!

 Jednym susem wyskoczyl na przystanek tramwajowy przy rondzie. Niemal 
natychmiast nawinelo mu sie pod celownik kilku kanarow wysiadajacych z 
tramwaju. Jego brawurowa i zakonczona (a jakze) pelnym sukcesem akcja 
zostala powitana ogluszajacym piskiem radosci grupy dziewczat, ktore 
dzien wagarowicza postanowily spedzic objezdzajac Warszawe dookola 
tramwajami na gape i wlasnie napotkaly pewne trudnosci... Uszczesliwione 
podlotki obdarzyly tajemniczego wybawce uszczesliwionymi a zarazem nieco 
uwodzicielskimi spojrzeniami liczac byc moze na wiecej, niz jedynie 
likwidacja kanarow. Zawiodly sie jednak srodze. Na palcu prawej reki 
dzielnego wojennika polyskiwala bowiem zlota obraczka swiadczaca 
wymownie, ze w tej dziedzinie ow czlek ma stale i sprecyzowane pole 
dzialania.

 Tymczasem nasz bohater (nie wahajmy sie go tak nazwac) cwiczyl celnosc 
odstrzeliwujac przechodzacym akurat palaczom koncowki petow. Po chwili 
jednak przyszla pora na powazniejsze wyzwanie. Warszawiacy - narod 
goscinny - wyszli z zalozenia, ze gosciowi nalezy przygotowac wszelkie 
mozliwe wygody i nawet odgadywac jego zachcianki. Pojawilo sie wiec nagle 
kilka oddzialow policji, brygada antyterrorystyczna, smiglowce, czolgi, 
perszingi i inne tego typu atrakcje. Na to tylko czekal dzielny 
Kwakowicz. Pozorujac wycofywanie sie (w istocie poruszal sie w strone 
Srodmiescia) zdobywal coraz nowe bronie zarzucajac przeciwnikow 
oginstym gradem kul, gwozdiz granatow i rakiet, a co powolniejszych 
przypiekajac w piety z grilla. Nic wiec dziwnego, ze sciagano przeciw 
niemu coraz wiecej posilkow. Przybylo nawet kilku protestyjacych 
stoczniowcow, zdziwionych, gdzie podzialy sie towarzyszace im dotad stale 
oddzialy.

 W pewnym momencie sprawa wydawala sie przesadzona: policji (wspomaganej 
juz przez Jednostki Nadwislanskie WP) udalo sie osaczyc smialka na dachu 
hotelu Mariott. Ten jednak skoczyl, strzelil sobie z rakietnicy pod nogi 
i plynnym ruchem zniknal w jednym z okien pobliskiego Palacu Kultury i 
Nauki imienia Jozefa Stalina. Palac wytrzymal. Nie mozna bylo tego 
jednak powiedziec o nerwach decydentow prowadzacych akcje. Rozlegly sie 
rozpaczliwe wolania przez megafony, radio, telewizje, nawet ulotki!

- RooS! RooooS!!! Gdzie jestes?! Ratuuuuj!!!    

 I wtedy nagle rozlegl sie spokojny, pelen dostojenstwa glos:

- Spokojnie! Jestem na zajeciach. Koncze dopiero o 13.30, do tego czasu 
musice sobie dac rade beze mnie.

 Blady strach padl na decydentow. Niepotrzebnie, jak sie okazalo. 
Niepotrzebnie tez niepokoili oni w panice wielkiego RooSa. Strzaly nagle 
ustaly, przeciwnik zniknal... 

 A o 13.00 odjechal z Warszawy w kierunku grodu Kraka ekspres 
'Wyspianski'. Tam to, w wagonie numer 7, na miejscu 105 siedzial sobie 
spokojnie mlodzieniec w czarnej skorzanej kurtce. Tylko dym snujacy sie z 
czarnej aktowki (lufa karabinka jeszcze nie ostygla) swiadczyl o tym, ze 
delegacja do Warszawy przyniosla mu wiele milych wrazen.



Text © Copyright 1997 KraQs
Page layout & design © Copyright 1996-1997 Piotr Marek, Jr.